Artykuł, przepis pochodzi z www.wiescidladomu.pl • Hotblog
Od lewej: córka  Monika (14l.), z przodu syn Damian (12l.), z tyłu Henk, syn Dominik (2,5l.) i żona Asia

Jego twarz jest pogodna, oczy uśmiechnięte, a głos serdeczny. Emanuje od niego spokój i zadowolenie. Henk Klaver, pokonując wiele przeciwności losu, odnalazł szczęście w gospodarstwie w Lubomierzu.

Holandia jak bajka

Gdy jedziemy w słoneczny kwietniowy dzień przez Holandię, za oknami samochodu przesuwają się nam przed oczami widoki jak z bajki. Pola różnokolorowych tulipanów, soczyste pastwiska, a na nich szczęśliwe krowy i owce, gdzieniegdzie wiatrak idealnie wkomponowany w krajobraz przekrapiany gospodarstwami przypominającymi domy dla lalek. Zastanawiam się, w czym tkwi urok tego, co widzę…. Chyba w miłości do detalu i kompozycji całości, jak z obrazów średniowiecznych mistrzów. Wszystko ma swoje miejsce, malownicze miejsce.

Szybkość jazdy autostradą nie pasuje do tego, co dzieje się poza nią. Na zielonych połaciach łąk, poprzecinanych małymi kanałami wypasają się zwierzęta: owce i jagnięta, czarno-białe i czekoladowe krowy. Jestem pewna, że fioletowa Milka mogłaby pozazdrościć swoim koleżankom, a co najmniej chcieć przyjechać do nich na wakacje. Gospodynie krzątają się w pełnych kolorowych kwiatów przydomowych ogródkach, gospodarze w pokaźnych ciągnikach orzą lub bronują niewielkie przydomowe poletka. Ich różnokolorowe domy mienią się w wiosennym słońcu czystością, podkreślaną świeżo pomalowanymi ramami okien i drzwi. Bajka. Tutaj musi się żyć jak w raju, konkluduję zatopiona w myślach, gdy nagle przychodzi mi do głowy Henk.

Farma w Lubomierzu

Znamy się od dwóch lat i zawsze myślałam, że Henk to jest jego „prawdziwe” imię, ale okazało się, że nie. Hendrik Klaver znaczy tyle, co koniczynka i jak mówi sam jego właściciel, prawdopodobnie czterolistna, bo w życiu mu się szczęści. Henk od początku swojego życia, czyli od 47 lat, marzył o farmie z krowami. Przygotowywał się do swojego marzenia gruntownie, bo zaczął od wykształcenia rolniczego i praktyki zawodowej - pracując przez kilka lat przy zwierzętach. Najchętniej pozostałby gdzieś w okolicach Heerenveen, na północy Holandii, gdzie się urodził, ale farma w tym miejscu jest marzeniem ściętej głowy i to nie tylko z powodów finansowych, ale i przestrzennych. Henk pracował więc w dzień, wieczorami marzył o farmie, a w międzyczasie zakochał się po uszy w dziewczynie z Polski. W 1997 roku sytuacja rolna w Polsce była dla Henka wymarzona: kto chciał kupić lub wydzierżawić ziemię, mógł to zrobić niemalże w każdej ilości. Sprzedał więc dom, ożenił się i wyjechał do naszego kraju, aby już niebawem zostać udziałowcem w spółce posiadającej ok. 400 hektarów gruntów.

- Dlaczego właśnie Lubomierz? Ze względu na sympatię dla „Samych swoich” i corocznego festiwalu Kargula i Pawlaka?

- Oj nie! Tutaj mieszkała rodzina mojej pierwszej żony Asi. Teść znalazł nam to miejsce, więc lepiej nie mogło być. Wszyscy byliśmy razem. Z Holandii dojechał do nas jeden TIR krów mlecznych, a ze Wschowy - dwa. Razem 200 sztuk zwierząt. Moje marzenie spełniło się!

Różnice kulturowe

W pewnym momencie spółka zatrudniała 15 osób. Pracy było wystarczająco dla każdego, tak w oborze, jak i na polach. Rodzina kwitła: na świat przyszli Monika i Damian.

Tak mogłaby zakończyć się opowieść o farmerze, gdyby nie konfrontacja z szarą codziennością i jej problemami. Zwierzęta to nie jest sprzęt mechaniczny. One potrzebują sprawnej, regularnej opieki ludzi, a z ludźmi było różnie.

- Czy odczułeś różnice kulturowe?

 - O tak. Farma, którą przejęliśmy, była byłym PGR-em. Dla ludzi zmienił się tylko właściciel, ale mentalnie wszystko pozostało dla nich tak samo. Przychodzili do pracy, aby dotrwać do jej końca i nie udało mi się w nich zaszczepić identyfikacji z tym, co robią. Pracowałem równo z nimi. Gdy byłem obok, praca jakoś szła, ale miałem też inne obowiązki, musiałem wyjeżdżać np. do agencji, do banku.

Henk szukał kierownika, ale szybko zdał sobie sprawę, że nie znajdzie nikogo na to miejsce w Lubomierzu ani okolicy, gdzie wszyscy się znają, gdzie wszyscy są sami swoi, chodzili razem do szkoły i nie pozwolą koledze rządzić sobą. Na nieszczęście w tym samym czasie, a było to mniej więcej 6 lat temu, w mleczarni zrobiono przekręt i przez trzy miesiące spółka nie otrzymała należnej jej zapłaty za dostarczane mleko. Zaczął się długi czas procesu i jeszcze dłuższego czekania na odszkodowanie. Niestety, zwierzęta nie rozumieją ciągnących się procesów ani czekania na odszkodowanie, które spółka wreszcie otrzymała. One potrzebują stałej, stabilnej opieki, więc musiały zmienić właściciela.

Jak się wali, to się wali

Moja babcia mawiała: jak się wali, to się wali oknami i drzwiami. U Henka waliło się również z wszystkich stron: brak odpowiednich pracowników, kłopoty z mleczarnią, a do tego doszedł jeszcze rozwód. Może fakt, że nasz bohater - koniczynka, jest pozytywnego usposobienia i nie tak szybko się poddaje, spowodował, iż nie rzucił wszystkiego i nie wrócił do swojej Holandii. Często też w naszym życiu musi coś porządnie tąpnąć, aby mogło narodzić się nowe. Ktoś, kto tę szansę umie wykorzystać, a nie załamuje się, zasługuje na szacunek. Odczuwam go słuchając dalszej opowieści Henka.

Nowa koncepcja

Henk doszedł do wniosku, że najważniejszym dla niego i dla farmy będą niezależność i prowadzenie gospodarstwa samodzielnie. Zastanawiał się, co może robić, aby ogarnąć wszystko samemu. Tak powstał pomysł z kukurydzą. Powiększył swój park maszynowy o sprzęt potrzebny do uprawy właśnie tej rośliny, nawiązał współpracę z Niemcami i postawił na produkcję zielonej masy, którą dostarcza do biogazowni za zachodnią granicę. Energia ze źródeł odnawialnych ma wysoką wartość u naszych sąsiadów, więc Henk obsługując swoje maszyny samodzielnie oraz korzystając z usług parku maszynowego swojego przyjaciela, obsiewa swoje 400 hektarów oraz dalszych 300, które dzierżawi, kukurydzą i rzepakiem. Z czasem sytuacja, również jego prywatna, nabrała stabilności. Jest niezależny, samowystarczalny i w nowym związku małżeńskim. Wraz z żoną Asią (chyba zauroczyło go to imię) i ich dwuipółletnim synkiem Dominikiem, odnalazł ponownie swój spokój i szczęście.

- A twoje marzenia na przyszłość?

- Są bardzo prozaiczne: niech wszystko będzie tak jak jest i do tego w pełnym zdrowiu.

Tak, to bardzo prozaiczne marzenia. Oczekiwałam raczej wizji 1000 hektarów i 500 krów, ale czuję, że Henk jest szczęśliwy w sytuacji, którą sobie wypracował. Jego twarz jest pogodna, oczy uśmiechnięte, a głos serdeczny. Emanuje od niego spokój i zadowolenie, zwłaszcza, gdy spotyka się wzrokiem z Asią i Dominikiem.

Żegnam latającego Holendra, który zakotwiczył w swoim polskim porcie. Porcie, który nie leży wcale w tulipanowej Holandii z żeglarskimi tradycjami, lecz w Lubomierzu u samych swoich.

Anna Malinowski
Drukuj
Źródło: https://wiescidladomu.pl/wiejskie-zycie/sylwetki/65-sen-o-farmie?tmpl=component&print=1&layout=default