Dziś podzielę się naszym rodzinnym przepisem na makiełki - przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Z opowieści wiem, że gotowała je już moja prababcia Pela.
Gotujemy je raz w roku na Boże Narodzenie. O tym, że wszystkim smakują świadczy fakt, że zajadają się nimi nie tylko domownicy i nasi goście, ale też zaprzyjaźnieni sąsiedzi, dla których przygotowuję je w miskach i garnkach. Żadna z babć nie przekazała nam dokładnej receptury i są robione „na oko”, ale jak zapewniają smakosze makiełek - są pyszne. Przygotowanie makiełek rozpoczynam od zrobienia makaronu. Zagniatam ciasto (na ogół robię je z 3 kg mąki, jajek i mleka). Rozwałkowuję na 0,5 cm placki. Kroję je w paski o szerokości około 3 cm, po czym każdy na 1-centymetrowy makaron. W garnku (a raczej kociołku) zagotowuję wodę z masłem (co najmniej 1 kostka) i solą (do smaku). Do wrzątku wrzucam makaron. Kiedy się ugotuje wsypuję zmielony mak (około 1,5 kg). Po około 5 minutach stałego mieszania dosypuję cukier (ok. 1 kg), olejek migdałowy (2 sztuki), rodzynki (ok. 0,5 kg) i zmielone orzechy (ok. 0,5 kg). Wszystko dokładnie mieszam i próbuję. Jeśli całość jest bardzo gęsta - dolewam wody. Należy pamiętać, że po wystudzeniu całość stężeje. Ja akurat nie lubię bardzo twardych makiełek, dlatego ciepłe powinny mieć konsystencję gęstego ciasta naleśnikowego. Jeszcze gorące wylewam na miseczki i obowiązkowo na talerze, z których są zjadane jeszcze na ciepło. Dekoruję je rodzynkami i orzechami, ewentualnie kandyzowaną skórką pomarańczy.
Komentarze