O Susanne Klemm, niemieckiej rolniczce z wyższym wykształceniem, żonie Martina, matce trójki synów, która wraz z rodziną umiłowała sobie życie w harmonii z przyrodą najpierw w Rumunii, a potem w Turyngii, pisaliśmy w poprzednim numerze. Nadszedł czas na spotkanie z Suse w Wolimierzu, wiosce, do której przybyła z całą swoją rodziną i sześćdziesięcioma owcami przed ośmioma miesiącami z Niemiec.
Na Gwiazdkę do Wilomierza
Mieszkający dotychczas w Turyngii Susanne i jej mąż Martin, szukali intensywnie przez dwa lata nowej przestrzeni życiowej dla siebie, swojej trójki synów, 3 krów, 4 cieląt i sześćdziesięciu owiec. Znajomi znajomych, a ci z kolei przez swoich znajomych znaleźli chętnego na ich przyjęcie niemieckiego rolnika. W ten to sposób na początku grudniu 2014 roku rodzina Klemm zapakowała cały swój dorobek i przywędrowała do wspomnianego już Wolimierza. Najchętniej zrobiliby to, jak wspomina Suse, wraz ze swoimi owcami pieszo, ale krótkie grudniowe dni oraz zimowa aura sprawiły, że podjęli decyzję przewiezienia wszystkiego samochodem ciężarowym.
Tropem pasterki
Jeśli ktoś chce odwiedzić Susanne i jej rodzinę, musi to zrobić spontanicznie, ponieważ nie można się z nimi umówić wcześniej telefonicznie. Z wyboru nie posiadają telefonu. Na wypadek, gdyby ktoś chciał ich odszukać w czasie gdy np. wypasają owce, zostawiają na drzwiach odręcznie namalowaną mapkę z instrukcją dotarcia do nich. Tak też było podczas mojej drugiej wizyty, na którą umówiłam się z Suse. Moje poczucie przestrzeni pozostawia dużo do życzenia, ale dotarcie na łąkę, na której Susanne wypasała stado zwierząt, nie sprawiło mi najmniejszego problemu.
Gdy dojechałam na wskazane miejsce, uszy wypełnił mi przyjemny dźwięk blaszanych dzwonków, którym wtórował delikatnie chór świerszczy. W dzwonki wyposażone są wszystkie owce: zarówno te dorosłe, jak i jagnięta. Te ostanie trzymają się blisko swoich mam, a całe stado wędruje bardzo spokojnie od kępy do kępy trawy pod bacznym okiem swojej pasterki. Gdy siadam obok Susanne na zielonym dywanie z trawy, popołudniowe słońce grzeje z przerwami, chowając się co jakiś czas za chmury. Jest przyjemny, letni dzień drugiej połowy lipca.
Inny chleb, inna Suse
Na pożegnanie dostałam w prezencie bochenek chleba upieczony przez Suse. Pachniał inaczej, wyglądał inaczej i smakował też inaczej niż ten ze sklepu lub piekarni. To tak, jak z Suse: jest kobietą, matką, żoną i pasterką, ale jakże inną niż te, które poznałam dotychczas.
- Wstecz
- Dalej »»
Komentarze
Po przybyciu do Wolimierza ci Państwo wraz ze swoimi zwierzętami zaczęli traktować teren wsi jak pastwisko wypasając swoje owce gdzie popadnie(wchodząc do ogródków, na działki itp.) co powodowało liczne konflikty z sąsiadami.
Patrząc czasami na codzienne życie dzieci tych Państwa nasuwa się pytanie, dlaczego takie dzieciństwo spotkało te dzieci. Dzieci te są brudne i zaniedbane, bez względu na porę roku lub warunki pogodowe wystają na deszczu lub mrozie doglądając tych owiec. Dodatkowo w różnych porach dnia lub nocy(czasami są to godziny 2 lub 3 na ranem w warunkach zimowych) zdarza mi się słyszeć wracające obok mojego domu z owcami dzieci Państwa Klemme.